„Ważność przedmiotu wymaga nader ścisłego obejrzenia się w wszystkich jego szczegółach. Chodzi tu o walkę z stogłówną powagą świata uczonego. Przystoi sumiennemu napastnikowi do walki takiej należycie się przygotować.” Tymi słowy Wojciech Cybulski, piastujący w połowie XIX w. funkcję profesora literatury i języków słowiańskich na Uniwersytecie Wrocławskim zakończył swą pracę O runach słowiańskich. Czy kontynuował krucjatę w imię idei zaprezentowanej w omawianej książce? Tego – niestety - nie wiem. Mało brakowało a mgła zapomnienia okryłaby i cytowaną przeze mnie pozycję. Takiemu rozwojowi wypadków zapobiegło jednak sandomierskie wydawnictwo Armoryka wydając w tym roku reprint pozycji sprzed 150 lat.
Dziełko „O runach słowiańskich” powstało w dobie zaborów i jak wiele mu podobnych przypisać je należy do pokrytego patyną czasu nurtu historyzmu patriotycznego. W owej dobie prócz Rosjan i Czarnogórców pełną wolnością nie cieszył się żaden inny lud naszej rodziny językowej. Nie powinno zatem dziwić, iż liczni słowiańscy naukowcy powodowani szlachetnymi uczuciami chwytali ochoczo pióra by choćby słowem przypomnieć światu o istnieniu jęczących w niewoli narodów. Na ogół efekty ich pracy zasługiwały na najwyższy szacunek, zdarzało się jednak, że nadgorliwość i dobre intencje dominowały nad naukową rzetelnością. Jaką zatem ocenę możemy wystawić doktorowi Cybulskiemu? Pozwólcie, że przed jej ujawnieniem postaram się ją uzasadnić.
Powszechnie znanym jest fakt, że rozliczne społeczności ludzkie od dawien dawna posiadały systemy umożliwiające przekazywanie wiadomości. Jedne z nich bywały z samej swej natury ulotne (jak np. dźwięki tam-tamów czy też arcyoryginalne gwizdy pasterzy z wysp Morza Śródziemnego), inne umożliwiały zachowanie przekazu na trwałe (np. kipu czy tamgi sarmackie). W miarę rozwoju i postępu umysłowego, w wielu miejscach globu ludzie poczęli tworzyć mniej lub bardziej skomplikowane systemy, które śmiało należy określić mianem pisma. Takich ułatwień w komunikacji dorobili się Sumerowie, Egipcjanie, Chińczycy, Grecy, Rzymianie, Aztekowie… Ale oprócz tychże „tytanów cywilizacji” własnymi, często pochodnymi od prawzorów, pismami poszczycić się mogły ludy stosunkowo późno pojawiające się na arenie dziejów. Wśród nich znaleźli się m.in.: Turcy ze swoim kök türk, Germanie z runami, a nawet plemiona nigeryjskie używające pisma zwanego nsibidi. W rozumieniu XIX wiecznych patriotycznie nastawionych historyków czeskich, słowackich, polskich, bułgarskich czy słoweńskich ich przodkowie od zamierzchłych czasów przynależeli do rodziny społeczności o wysokiej kulturze. Cóż jednak począć kiedy brak najistotniejszego, wręcz fundamentalnego dowodu, w postaci słowiańskiego pisma. Jest wprawdzie cyrylica i głagolica lecz są to wynalazki obce i stosunkowo późne. Warto zatem byłoby udowodnić, że wynalazek pisma nie był obcy naszym praszczurom już na długo przed misją morawską. Potrzeba matką wynalazku! Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się świadectwa „bezdyskusyjnie” wskazujące na przedchrześcijańską znajomość pisma wśród Słowian.
I w tym momencie musimy wspomnieć o autorze omawianej pozycji, który w kontekście radosnej twórczości kolegów po fachu wykazał się ponadprzeciętną, ba!, wręcz hiperkrytyczną postawą. Na kartach swej pracy bezlitośnie rozprawia się z rzekomymi odkryciami dokonanymi na tzw. hełmach styryjskich oraz na bałwanach „Czarnoboga” sprzed katedry w Bambergu. Wykorzystując współczesną wiedzę wytyka błędy w rozumowaniu zwolenników autentyczności zabytków, a czyni to stanowczo, sprawnie i jednocześnie z poszanowaniem zdania adwersarzy. Zamykając tę część wywodu wspomina, że z pozycji językoznawstwa, archeologii i historii oba świadectwa uznać trzeba za niewiarygodne. Nie jest jednak tak, że ostra krytyka stawia go w rzędzie przeciwników tezy o istnieniu pisma słowiańskiego. O nie! W drugiej części książki rozpatruje najbardziej chyba znane zdarzenie wiązane z artefaktami kojarzonymi z pradawnym pismem Słowian. Rozbiór przypadku tzw. kamieni mikorzyńskich jest najbardziej pasjonującym fragmentem „O runach słowiańskich”. Momentami przypomina prawdziwie sensacyjną historię! Należy również dodać, że Autor nie ograniczył się do wspomnienia o kilku najsłynniejszych zabytkach. Nie poprzestał też na najbardziej kontrowersyjnych, w rodzaju idoli prillwickich. Zakomunikował mianowicie także o tych mniej znanych, ale w jego opinii świadczących na korzyść przypuszczeń o istnieniu w zamierzchłych czasach rodzimego pisma słowiańskiego.
Siła argumentów zawartych w omawianej pracy jest zaiste olbrzymia. Zdaje się, że podczas lektury nawet zaprzysięgli sceptycy napotkać mogą treści, które solidnie zachwieją ich niewzruszonymi dotąd przekonaniami. Taki dreszcz emocji każdemu przydać się może.
Moja opinia o pracy dr W. Cybulskiego nie byłaby pełną gdybym nie wspomniał o jeszcze jednym aspekcie. Otóż, zważywszy na fakt, że książka wyszła spod pióra człowieka żyjącego przed półtora wiekiem, miłym zaskoczeniem jest łatwość z jaką ją się czyta. Każdy, kto choć raz pochylał się nad księgami „popełnionymi” przez autorów oglądających na własne oczy przemarsz Wielkiej Armii lub uczestniczących w wydarzeniach Powstania Listopadowego przyznać musi, że jest to walor niepośledni.
Dobre słowo należy się samemu Wydawnictwu, które specjalizując się w nisko-zyskownych nakładach udostępnia polskiemu czytelnikowi prawdziwe perełki światowej literatury. To naprawdę wielka rzecz.
Kończąc chcę podkreślić, że nie jestem czytelnikiem podatnym na tanie zachwyty i modne fascynacje. Z drugiej strony staram się doceniać wysiłek pisarzy wkładających serce w rozwikłanie tajemnic Historii. Takie credo zobowiązuje mnie do jasnej deklaracji: „O runach słowiańskich” warto mieć w swojej biblioteczce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz